Pewnego dnia podczas treningu kolega Tomek Niedziółka zaproponował mi start w maratonie na Cyprze.

Istotne było to, że on ma tam dobrego kolegę, który mieszka tam od lat i ten kolega by się nami zajął. Ja po chwili namysłu dałem się namówić – bardzo mi się spodobała możliwość startu w jakimś egzotycznym miejscu.

Okazało się, że jest nasz trzech (trzeci drugi kolega z Warszawy). Tomek załatwił rejestrację w maratonie, zarezerwował bilety lotnicze (świetny z niego organizator) – tak więc nic nie musiałem robić.

Wylatywaliśmy w piątek, 18 lutego późnym popołudniem, węgierskimi liniami MALEV (było najtaniej) z przesiadką w Budapeszcie, wzięliśmy tylko bagaże podręczne (buty, majtki i koszulka) no i mój brat Leszek zawiózł nas do Warszawy.

Podróż jak podróż, normalka, Mariusz (kolega z Cypru) odebrał nas w późnych godzinach wieczornych i zabrał do domu. Mariusz mieszkał w innym mieście niż maraton (Limassol), lotnisko było w jeszcze innym mieście.

W sobotę pojechaliśmy z Mariuszem do Limassol po odbiór pakietów startowych, startowało ok. 300 zawodników w maratonie, trochę więcej w pół-maratonie, reszta na 10 km i 5 km – razem z 1500 osób z całego świata (Cypryjczycy są leniwi, było ich stosunkowo mało). Mając już pakiety startowe zwiedzaliśmy różne „atrakcje” Limassol i Cypru, a to nadmorską promenadę (gdzie zresztą był start (i meta)), a to jakiś amfiteatr, a to jakieś odkryte stare kafelki i skorupy, dawno już nie nadające się do użytku (w pierwszym lepszym sklepie w Polsce można kupić lepsze). Po drodze kilka razy kradliśmy prosto z drzewa „mandarynki i pomarańcze” i cytryny, świeżutkie, pachnące. Kolega opowiadał nam jak się żyje na Cyprze – generalnie dobrze się żyje i nie trzeba dużo pracować (dotyczy Cypryjczyków), albo że ich banany są lepsze a nie nadają się na export bo są za krótkie jak na unijne normy. Faktycznie, są w sklepach dwa razy tańsze i dwa razy lepsze, zresztą pomarańcze też – zakupiliśmy duże ilości i robiliśmy sok z pomarańczy, którym wzmacnialiśmy się przed jutrzejszym maratonem. Atmosfera wesoła, sielska, luzik. Kolega też był spragniony wieści z Polski, więc obie strony były zadowolone. Wieczorem idziemy jeszcze pobiegać, już ciemno, mijamy knajpę która okazuje się być posterunkiem tureckiego wojska (mieszkaliśmy na granicy), Turcy jednak nie strzelali – luzik.

W niedzielę rano pobudka, jakieś bułeczki, dżemik, banan, w samochód i szybko na start (godzina jazdy). W czasie podróży do Limassol wielka ulewa, taka że nie dało się jechać, w ostatniej chwili na start, kolega uprasza służby porządkowe aby wpuścili nas bliżej (wiezie przecież trzech maratończyków z Polski), deszcz właśnie ustał, przebieramy się, dołączamy do pierwszej grupy (maraton) akurat zaraz po tym jak ogromna fala zalała start i przemoczyła tych co byli zbyt gorliwi, no i po kilku minutach ruszamy. Wieje silny wiatr, biegniemy większość część trasy bulwarem lub ulicą wzdłuż morza, fale szumią, my truchtamy – bajka. Po drodze patrzę, a tu sklep mojego klienta z Piaseczna pod Warszawą – miło spotkać takie niespodzianki. Mamy na piersiach orzełki, chyba z dziesięć razy zauważają nas Polacy i biją brawa – jest super. Zresztą okazało się, że startowało chyba ponad 20 Polaków, trzech na pudle, jeden wygrał – impreza jest nasza!!!

Limasol1

Podczas biegu ogólnie normalka, stawiasz jedną nogę przed druga i tak na przemian jakieś 50 000 razy. Z naszej trójki byłem drugi, no ale chyba miałem niewiele więcej lat niż oni obaj razem. Wyniki gorsze od oczekiwań. Najgorzej miał pierwszy, bo on zrobił mój wynik, ja zrobiłem wynik trzeciego a nikt nie zrobił wyniku takiego jaki zamierzał pierwszy (jasne – prawda?).

Po biegu luzik, Cypryjczycy przynieśli free pizza, roztruchtujemy jeszcze mięśnie, kąpiemy się w morzu, to znaczy łapiemy 2 metrowe fale (wiatr) i próbujemy utrzymać się na powierzchni, nie wchodzimy daleko (bo może skurcz) – ogólnie zimno jak cholera – fajnie jest.

Wracamy na obfity obiad, który przygotowała dziewczyna Mariusza, imienia nie pamiętam, ale mieli fajnego psa płci żeńskiej, owczarka niemieckiego. Występują z nim na pokazach, startują w zawodach, ona umie to i owo – pokazywali nam – jest ułożona.

Wyjazd mamy w środku nocy, ale Mariusz do pracy więc prosimy aby zawiózł nas wcześniej do miasta, z którego odlatujemy – tam wieczorem knajpa, spacer bulwarem wśród palm, w końcu taksówka na lotnisko, 3 godziny drzemania na ławce, samolot do Warszawy z przesiadką w Budapeszcie (dwie godziny przerwy, w tamtą stronę była jedna) i na rano znowu Leszek odbiera nas z lotniska. Koniec wycieczki.

Wspierają nas:

 

nowakdom logosed foldruk Merkury elkom entertel real