W historii naszej drużyny YULO RUN TEAM SIEDLCE to drugi już Bieg Rzeźnika.

W zeszłym roku razem z Tomkiem Niedziółką udało się ukończyć bieg w limicie czasu, w tym roku ta sztuka udała się tylko Tomkowi Korzeniowskiemu – partnerowi z drużyny,. Ja niestety odpadłem na 55 km.

No ale po kolei……..

Przypomnę, że trasa tego morderczego biegu prowadzi czerwonym szlakiem Bieszczadzkiego Parku z Komańczy do Ustrzyk Górnych, bagatela prawie 80 km.  Szlak ten jest częścią Głównego Szlaku im. Kazimierza Sosnowskiego, najdłuższego szlaku w polskich górach. Start biegu wyznaczono w Komańczy na godzinie 3.20 rano (a w zasadzie w nocy J) i prowadził przez  Duszatyn (480), Chryszczatą (997) - Żebrak (816) - Wołosań (1071) - Cisna (ok. 550) - Małe Jasło (1102) - Jasło (1153) - Okraglik (1101) – wieś Smerek (560) - Smerek (1222) - Przełęcz Orłowicza (1078) - Połoninę Wetlińską (1253) - Berehy Górne (740) - Połoninę Caryńską (1297) - Ustrzyki Górne (640).

Tym razem z Tomkiem Korzeniowskim postanowiliśmy spróbować. Czasu jak zwykle było mało na przygotowania – bo niespełna 3 miesiące przed planowanym startem. Decyzję podjęliśmy dużo wcześniej, ale kontuzje i permanentny brak czasu ograniczały nasze treningi. Biegaliśmy tygodniowo w trudnym terenie Rezerwatu Gołobórz ok. 100-120 km, a Tomek nawet 150 km. Świadomi skali trudności traktowaliśmy ten bieg jako bardzo trudny, Bieszczady to przecież błotniste szlaki, wąskie i trudne ścieżki, ale przede wszystkim strome i śliskie podejścia pod szczyty czerwonego szlaku.

Jak wcześniej wspomniałem, nasze przygotowania skupiliśmy więc na trenowaniu podbiegów na pobliskich „górkach” czyli las na Gołoborzy i OGÓLNYM WYDŁUŻENIU KILOMETRAŻU MIESIĘCZNEGO. W suplementacji i przygotowaniu psychofizycznym pomagał nam doktor reprezentacji olimpijskich w odnowie biologicznej Aleksander Gryckiewicz. Pomimo świadomości skali trudności optymizm przedstartowy nas rozpierał, fakt, suma przewyższeń to 6290 metrów, ale mądrzejsi o zeszłoroczny start byliśmy świadomi co to tak naprawdę w rzeczywistości oznacza dla nóg.

Zaopatrzeni w cenne wskazówki Tomka Niedziółki (on już jest 2 poziomy wyżej w ultra, ukończył dwa tygodnie temu mega trudny UMTF w Japonii na dystansie 160 km dookoła wulkanu FUJI), chyba kilogramy żeli i batonów energetycznych, hektolitry izotoników.

6 czerwca ruszyliśmy w drogę. Podróż zaplanowaliśmy już na dwa dni przed startem tak, aby spokojnie się zaaklimatyzować, zregenerować siły po podróży, odespać i odpocząć.

Podobnie jak w zeszłym roku zatrzymaliśmy się w Cisnej w pensjonacie Jeleni Skok.

Oczywiście jak to zawsze bywa zapomnieliśmy paru drobiazgów w tym jedzenia, które szykowałem o 6 rano, aby było świeże i smaczne. Miało nam służyć jako odskocznia od żeli i batonów na trasie. Piersi kurczaka z parowaru w przyprawach – oczywiście zostały w domu pięknie zapakowane w folię w lodówce.

Na drugi dzień tj. 7 czerwca odebraliśmy pakiety startowe, - numer naszej drużyny to 32, zostawiliśmy w workach ubrania i jedzenie na poszczególne przepaki. Spotkaliśmy sporo znajomych osób z różnych biegów z całej Polski. Ponownie porozmawialiśmy z Basią – jedną z organizatorek z Warszawy, którą poznaliśmy w zeszłym roku w słynnej knajpce TROLL W Cisnej. Na obowiązkowej odprawie drużyn dowiedzieliśmy się, że startuje 289 drużyn 2 osobowych, na każdy przepak musieliśmy dotrzeć w określonym limicie czasu a w przypadku przekroczenia automatycznie zostalibyśmy zdjęci z trasy przez organizatorów. W trosce o bezpieczeństwo biegnie się parami.

0046

Tak wyglądały poszczególne etapy: Komańcza -  Żebrak 17 km, Żebrak - Cisna 15 km,  Cisna - Smerek 21 km,  Smerek - Berehy Górne 15 km, Berehy Górne   - Ustrzyki Górne 9 km. Limit czasu na cały bieg wynosił 16 godzin (prawie 80 km). Start biegu wyznaczono na godzinę 3.20 rano czyli w symboliczny wschód słońca w Bieszczadach.

O godzinie 01:15 po całodziennym leniuchowaniu obudził nas budzik, ale o dziwo byliśmy nawet wyspani i wypoczęci. Korzonek oprócz wielu talentów, w tym biegowych ma niewątpliwie jeszcze jeden. Może spać w dzień w dowolnym czasie i częstotliwości. W czwartek przedstartowy potrafił uciąć 4 dwugodzinne drzemki

2:00 autobusy podstawione przez organizatorów zabrały nas na oddalony o 30 minut jazdy start. Od 2:30 do 3 rano trochę rozciągania na starcie, wciągniecie bananików J, ostatnie nawadnianie izotonikiem i siku. Cały czas towarzyszyły nam te magiczne bębny wrażenie niezapomniane!!!!!!!!! W sumie ciekawe, czy pobliscy mieszkańcy zdążyli się przez te 9 edycji przyzwyczaić do nich???!!!

0011

3:20 wystrzał z muszkietu i start!!!!!!!!!! Adrenalina, wysokie tętno i lecimy. Część startujących ustawiona z przodu to prawdziwi zawodowcy, twardziele, ludzie gór - szybko napierają do przodu, są mocni. My RÓWNIEŻ W PORÓWNANIU DO ZESZŁEGO ROKU DALIŚMY SIĘ PONIEŚĆ TŁUMOWI I JAK NA MNIE CIUT ZA SZYBKO ZACZĘLIŚMY. Przed nami prawie 80 km górskiego szlaku!!!!! Ja razem z Tomkiem lecimy w środku stawki, wyprzedzamy kogoś, czasem wyprzedzają nas. Jak co roku pomimo braku deszczu na starcie szlak jest jednym wielkim błotem, gliniasty, rozbiegany przez zawodników przed nami, śliski i niebezpieczny …. no ale to Bieg Rzeźnika więc nazwa zobowiązuje, nikt nie mówił ze będzie łatwo. Deszcz padający przez 4 dni wcześniej prawie non stop dodatkowo nie ułatwiał startującym zadania. Wszędzie woda, mokre kamienie.

PIERWSZY ODCINEK PROWADZI szutrową drogą do lasu, ok. 6 km, później to już wąski śliski szlak z mocniejszymi podejściami i błotnistymi biegami – generalnie lajtowo. Zaczynamy lekki podbieg w stronę podejścia do Chryszczatej (997 m). Ślisko jak diabli, fakt, że znam już trasę trochę pomaga, wiem, kiedy potok będzie, a kiedy trudne podejście. Dużym plusem okazały się buty. W zeszłym roku zmienialiśmy mokre i ubłocone obuwie na każdym przepaku, teraz plan był biec w jednej parze, ale profesjonalnie przygotowanej do tego typu wyzwań – INOV-8. Na płaskim TRUCHCIK , pod górkę energicznym marszem, generalnie jesteśmy gdzieś w środku stawki. Docieramy do jeziorek Duszatyńskich – przepiękny widok, lekka mgła opadająca nad powierzchnia wody, pierwsze promyki światła słonecznego – pięknie…. i jeszcze trochę i dobiliśmy do Chryszczatej! Pierwszy etap biegniemy w miarę szybko, trudnych podjeść na razie nie mamy, moc w nogach jest, rozmawiamy z innymi drużynami, trochę tętno za wysokie jak na ten etap, ale sadze, ze to stres przedstartowy. Mijamy inne drużyny. Pierwszy przepak na Przełęczy Żebrak zdobywamy po 2 godz i 23 minutach. Czas dobry, mamy w stosunku do zeszłego roku 20 minut lepszy wynik.

Z doświadczenia co prawda małego wiemy, że nie wolno za dużo czasu na przepakach tracić. Szybkie uzupełnienie wody w kamelbakach, zjadamy żele energetyczne w sumie co godzinkę wiec nawet nie jemy i lecimy dalej. Na razie jest dobrze, ale martwi mnie trochę szybkie tempo na tym etapie biegu, oby wystarczyło sił na całość. Kierujemy się na drugi przepak do Cisnej. Mijając Wołosań (1071) i Berest (942) na razie dajemy radę, napieramy mocno na tym odcinku i zyskujemy już ok. 1.35 minut do limitu czasu!!!! Pod górkę wchodzimy żwawym marszem, z górki lekki zbieg, czasem nawet zjazd po błotnistym, rozbieganym szlaku….

0396

0402

Etap do Cisnej to w sumie dosyć prosty - jak na całą trasę - odcinek. Maraton zaczyna się po 30 tym kilometrze, a Rzeźnik od Cisnej, tak mówią doświadczeni biegacze. Martwi mnie powoli stan moich kolan, szczególnie lewego. Teraz jak pisze to widzę, że raczej to były sygnały z głowy, że siadała powoli psychika.

Pogoda powoli się psuje, to znaczy zaczyna mocno świecić słońce, mamy już ponad 33 km w nogach, Korzonek jest widać sporo mocniejszy ode mnie. Przed nami podejście pod Małe Jasło (1097) i Jasło (1153).

Pamiętam z zeszłego roku, że pierwsze podejście pod Jasła oddziela chłopców od mężczyzn. Jest strome, same błoto, kije grzęzną z glinie, a nosy mamy może z 30 cm od ziemi bo jest stromo.

Oj było ciężko, wdrapywanie się dało nam się we znaki. Dopada mnie kryzys, i fizyczny i psychiczny. Kolana bolą, czwórki, powoli łapią skórcze, na żele i batony nie mogę już patrzeć. Kłębią się myśli, ze jednak nie dam rady, ze za ciężko, a u Tomka widziałem moc, widziałem, że zwalnia przeze mnie, że czeka po podejściach, staraliśmy się nie przekraczać odstępu 30 metrów od siebie. Napierał ostro – ma moc w nogach, i 27 lat!!! Ja już jestem pan w średnim wieku z lekką nadwagą J. Ale wiem, że to tylko usprawiedliwienie niepowodzenia, można bo jak patrzę na drugiego Tomka – Niedziółkę - to i 200 km po górach się da w tym wieku J. Połoninami docieramy do Okrąglika. Z trasą nie ma problemu, jesteśmy zawsze z jakąś grupką biegnących. Ktoś pomoże, szybszym ustępujemy miejsca i jest ok. Trzymamy się tempa w miarę możliwości, ale ten odcinek najbardziej chyba tnie psychikę, ma 23 km i jest najdłuższy i najbardziej nużący. Zbieg z Ferczatej był stromy, śliski i piekielnie trudny dla nóg, prowadził w kierunku do wsi Smerek. Powoli i ostrożnie w dół, oby kontuzji nie złapać, kolana strasznie bolą.

0987

0988

„Droga Mirka” na koniec totalnie rujnuje zapał. Długi szutrowy 7 km odcinek daje mi się we znaki. Kolana nie pozwalają już truchtać non stop. Robimy przerwy na marsz, a to jest odcinek na którym powinniśmy nadrabiać wolne zejścia BO PROWADZI DO PRZEPAKU W MIARĘ PŁASKĄ DROGĄ.

Ktoś kiedyś powiedział, że historia lubi się powtarzać…... Ta droga ponownie jak w zeszłym roku dłużyła mi się chyba najbardziej … zakręt za zakrętem i wypatrywanie czy to już przepak. Pierwszy – nic … drugi, z nadzieją w oczach ze za kolejnym to na 100% już przepak i nic. Garmin pokazuje już 52 km i dalej przepaku nie ma. Ja zdołowany kompletnie, psychika jednak jest najważniejsza w biegach ultra, mówię Tomkowi, że zostaje na przepaku i rezygnuje, że nie dam rady, czuje się fatalnie psychicznie i fizycznie. W zeszłym roku dałem rade się podnieść z tego kryzysu a w tym kapitulacja, jak wspomniał kolega z Yulo wywiesiłem białą flagę na polu bitwy. Mamy 9 godzin biegu, czas bardzo dobry jak na mnie, 1 godzina zapasu, ale głowa nie daje rady. Teraz czuje się fatalnie, że się poddałem, że jak w zeszłym roku dałem rade to już nie musze sobie nic udowadniać…..9 godzin biegu za sobą i 55 km a gdzie wykrzesać siły na dalsze 25 km??? Gdzie znaleźć moc i zapał na kolejne 6 godzin ciągłej wspinaczki i biegu???? Tym bardziej, że wiem , że Smerek i Caryńska to najgorsze odcinki. Układam sobie w głowie całą sytuację.

Tomek próbuje mnie zmotywować, ale świadomość spotkania się z górą Smerek (1222) odbiera mi POWER. Na przepaku krótka rozmowa o bolących kolanach z ratownikami z karetki, lewe zamrożone, wziąłem proszki przeciwbólowe i jednak próbuje iść dalej…. Ale sił starczyło na 600 m podejścia pod Smerek. Wchodziłem wolno, Tomek już się lekko niecierpliwił bo czas naglił, ale ja już nie dawałem rady, normalnie się upodliłem, ale bardziej chyba psychicznie niż wydolnościowo. Po krótkiej rozmowie zapada decyzja, że ja schodzę z powrotem na przepak i rezygnuje, a Tomek idzie dalej sam. Jest mocny, na 100% da rade, a szkoda żeby rezygnował przeze mnie. Jako drużyna będziemy zdyskwalifikowani, ale on pokonując własne słabości i trasę dostanie medal na mecie i zdobędzie szacunek w swoim pierwszym biegu ultra. Wiem, że piękno Bieszczad widać dopiero z połonin, że podejście pod caryńską jest najgorsze ze wszystkich i to decyduje ze duch walki zgasł we mnie…. qrwa po prostu się poddałem. Mam teraz kaca moralnego bo pisząc te słowa czuje się dobrze, a w zeszłym roku dwa dni po Rzeźniku ledwo przebierałem nogami. Teraz jest ok., wiec rezerwa sił jest, zakwasy tylko lekkie, wiec co zawiniło??? Oczywiście głowa, psychika, żeby być ultra trzeba mieć psychikę twardą jak kamienie na połoninach, a ja miałem jak błoto na szlaku. Szkoda. I znowu dylemat, startować za rok??? A jak będzie tak samo jak teraz??? I już podjąłem decyzję ze wystartuje, bo może być jak za pierwszym razem, ze skończę, ze będę mniej myślał na trasie, ze bardzie skoncentruje się na pozytywach a nie na bólu nóg. Siła woli góry przenosi i ten start był tego dowodem. Ale co nas nie zabije to nas wzmocni. Za rok na X Rzezniku będę na pewno, na przekor sobie, trochę rodzinie bo nie chcą widzieć grymasu bólu na mojej twarzy. Wiem jedno, ból po zejściu z trasy jest po stokroć większy niż ból kolan, czwórek i wszystkiego razem wzięte!!!!!!!

Tomek dał radę, wszedł na Smerek, później połoninami do przepaku na Berehach i mega trudne podejście pod słynną Połoninę Caryńską (1297) z jego opowiadań wiem, że było na prawdę mordercze …. totalna RZEŹNIA!!!!!!!!! Podgonił ponad godzinę czasu, ale strata ze względu na marsze, a nie bieg na wcześniejszych etapach nie pozwoliła na uzyskanie satysfakcjonującego czasu.

Czekałem na niego na mecie z ubraniami, suchymi butami, po 15 godzinach i 10 minutach wbiega na mostek, widzi mnie na mecie, gęba mu się śmieje chociaż zmęczony totalnie. On wygrał z własnymi słabościami, bólem!!!!!!!!! Ściskam Tomka, medal wieszają mu na szyi. Witamy w gronie rzeźników!!!!!!!!!! Jest nas trzech w YULO, ale wiem że za rok będzie nas więcej bo zaraziliśmy tym biegiem większą grupkę zapaleńców z drużyny!!!!!!!!!!!!!

YULO RUN TEAM SIEDLCE RULES!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

 

{youtubejw width="640"}smjxmP1RGe4{/youtubejw}

Wspierają nas:

 

nowakdom logosed foldruk Merkury elkom entertel real