23-24 czerwca 2012 r.

Jedna z tych przygód, o których się mówi, że co nas nie zabije to nas wzmocni ;-)

100_5385 (Medium)

Podróż:

Wyruszyliśmy ku przygodzie późnym piątkowym popołudniem, by następnego dnia około 9.00 dotrzeć do Złotoryi- małego, urokliwego miasteczka na Pogórzu Kaczawskim w województwie dolnośląskim.

.

Złotoryja, czyli jak spędzaliśmy wolny czas w stolicy polskiego złota.

 

Zaraz, zaraz, jaki wolny czas? Organizator zadbał o to, aby ci którzy zdecydują się przyjechać wcześniej nie nudzili się. Były biegi rodzinne, konkursy, zabawy i przede wszystkim piękna pogoda, która zachęcała do skorzystania z tego wszystkiego.

Postanowiliśmy więc wziąć udział w „Festynie Podróżnika”. Po zakupieniu karty uprawniającej do uczestnictwa w tej grze miejskiej, przystąpiliśmy do zdobywania miasta a raczej jego zabytków, i tak postępując według wskazówek docieraliśmy kolejno do: Baszty Kowalskiej, kościoła Św. Jadwigi, kopalni złota „Aurelia”, Fontanny Górników. Przy każdym z zabytków dyżurujący tam wolontariusze przydzielali zadanie, po wykonaniu którego otrzymywaliśmy litery z których powstało hasło: GOLDBERG. Kupony z hasłem wrzuciliśmy do skrzyneczki i pozostało tylko liczyć na szczęście w losowaniu. Niestety nie udało się.

Dość szybko uporaliśmy się z grą i do wieczornych eliminacji do niedzielnego biegu głównego, zostało sporo czasu. My zaś byliśmy nieco zmęczeni, więc po wciągnięciu szybkiego obiadku postanowiliśmy odsapnąć nad zalewem, gdzie korzystaliśmy ze słońca (zbiornik trochę mniejszy niż siedlecki, sporo by się trzeba było nalatać na treningach, żeby wybiegać swój kilometrażJ). Nie odmówiliśmy sobie także kąpieli w zalewie (chcąc się troszkę zaadoptować do temperatury wody, jaka miała nas czekać na trasie niedzielnego biegu).

 

Eliminacje: jak bardzo można urozmaicić bieg na dystansie skromnych 1000 metrów.

Nic nie wie o bieganiu ten, kto mówi, że przebiegnięcie kilometra to pestka…ale po kolei.

Kiedy rano odbieraliśmy pakiety startowe przydzielono nam grupy, w których mieliśmy biec w eliminacjach. Ostatecznie oboje trafiliśmy do ostatniej 13-tej grupy.

Bieg ukończyliśmy jako jedni z ostatnich, co zakwalifikowało nas do II sektora w biegu głównym. Pechowa trzynastka? Chyba nie, raczej tempo jakie narzucili rywale w grupie dodatkowo w połączeniu z licznymi przeszkodami o które zadbali organizatorzy (nie wspominając o podbiegach, doliczyłam się 10 - opiszę w dalszej części bo sporo powtórzy się w niedzielnym biegu) nie pozwoliły zakwalifikować się wyżej. Pozostałe sektory czyli I to ci najszybsi w eliminacjach. Był jeszcze III sektor- to dla tych co nie mogli, albo im się nie chciało wziąć udziału w eliminacjach. Właściwie nie trafiliśmy najgorzej.

 

Bieg główny - potwierdziło się szaleństwo organizatorów (więcej takich szaleńców poproszę)JJJ

 

Godzina 10.30. Podział na sektory zakończony. Wszyscy z niecierpliwością czekają na swój sygnał do startu. Nieważne, że drugi sektor wyruszy o 90 sekund później niż ci z pierwszego, nieważne, że między I a III będzie już 3 minuty różnicy. I tak wszyscy mają do pokonania tą samą trasę, z taką samą ilością jednakowych przeszkód. I wszyscy walczą właściwie o jedno- przetrwać i przekroczyć linię mety. W czasie na jaki ich stać.

Długość trasy to zaledwie ok. 14 km, ale biorąc pod uwagę niezliczoną ilość przeszkód, tych naturalnych i sztucznych, jakie wyznaczył dla uczestników organizator, trasa nie jest prosta i zdecydowanie nie jest też szybka.

Po sygnale startu wyruszamy około kilometrowym, płaskim odcinkiem w okolice stadionu. To pozwala nieco się rozruszać. Pierwszą przeszkodą do pokonania jest ogrodzenie stadionu, które trzeba przeskoczyć, aby móc dalej zmagać się z trasą. Na razie idzie nam nieźle. Biegniemy więc dalej. Atmosfera jest przyjemna, w ogóle nie czuć rywalizacji, tak jakby każdy gdzieś pod skórą przeczuwał, że pomoc tego, który biegnie obok może być potrzebna w najmniej spodziewanym momencie. Po przeczołganiu się pod kolejną przeszkodą, (tu Radek przekonał się, że czas pożegnać spodenki, które towarzyszyły mu przez wiele wybieganych kilometrów - zahaczył niefortunnie i z pomocą wystającego z siatki drutu zrobił sobie w nich dziurę - jeszcze raz potwierdza się, że maluchy mają lepiej, przynajmniej czasami, jak to się później okaże), lecimy dalej. Na razie krążymy w okolicach zalewu zmagając się z podbiegami, przeskakując przez samochody: zabytkowa policyjna nyska, jakiś stary wan, kolejne auto dostawcze. Miedzy nimi, dwie sterty opon, dół do którego trzeba się wślizgnąć, żeby po chwili wydostać się na powierzchnię wdrapując po ułożonych nad nim oponach. Po chwili płonące i dymiące gałęzie, zza których wylania się kolejna przeszkoda, może były to betonowe rury, przez które trzeba się było przeczołgać i na które jeszcze nie raz trafialiśmy na trasie, a może jeden z samochodów z balami drewna, po których trzeba się było wspinać…nie sposób powtórzyć wszystkie. Jedna z przeszkód, ku zaskoczeniu okazała się całkiem przyjemna. Był to wał nad zalewem, na którym rozłożono folię i polewano wodą a my wszyscy, jak dzieciaki, zjeżdżając na tyłkach, plecach, brzuchach, na chwilę zapominaliśmy o zmęczeniu i o trudzie, który nas jeszcze czeka.

 

Wreszcie, trudno powiedzieć po ilu kilometrach, trasa poprowadziła nas poza obszar zalewu w miejsca, gdzie z pewnością nie zaglądają złotoryjanie, ani nawet nastawieni na przygodę turyści. Zaczęło się od marszu korytem rzeki Kaczawy pod prąd oczywiście, żeby nie było. Tu prawie straciłam swój czip pomiaru czasu. Zapięcie nie wytrzymało wartkiego nurtu. Resztę trasy urządzonko spędziło (jak to stwierdził strażak pomagający mi je ponownie ale bez powodzenia, umocować na kostce) w możliwie najbezpieczniejszym miejscu tj. w biustonoszu, a raczej w jego sportowym odpowiednikuJ

 

Dalej były strome wspinaczki, od czasu do czasu trzeba było korzystać z przygotowanych lin, żeby się dostać na górę. O zbieganiu w dół często nie było mowy, zjeżdżało się po prostu na dupsku hamując raz po raz piętami, żeby nie znaleźć się poza trasą. Znowu rzeka, ale zaraz, organizator wcale nie jest taki okrutny, pozwolił nam powędrować spory odcinek po rzece wraz z jej prądem. A na dnie wcale nie było już ostrych kamieni, które kaleczyły nóżki (i rączki też, bo nietrudno było się potknąć). Było za to dużo mułu na dnie, który został już nieźle zmieszany z wodą czyniąc z niej gęstą nieprzezroczystą zawiesinę. Dodatkowo poruszanie utrudniały dołki w dnie, w które co chwilę ktoś wpadał. Dno za to coraz bardziej oddalało się od powierzchni i tylko patrzyłam kiedy wpadnę na tyle głęboko, żeby ze swoimi niespełna 160 cm wzrostu sprawdziła co jest poniżej lustra wody (to tu „maluchy” miały ciut gorzej). Nie często spaceruje po dnie rzek, ale te dziury były jakieś dziwne jakby je tam ktoś specjalnie wykopał…czyżbyśmy kolejny raz mieli się przekonać, że pomysłowość organizatorów nie zna granic? Inną „mokrą” przeszkodą, jaka na nas czekała na trasie było wstrętne, śmierdzące trzęsawisko- chyba jedyny odcinek wolny od fotoreporterów. Wreszcie mogłam przestać się uśmiechać i trochę ponarzekać, he, he ;).

 

Ale to jeszcze nic. Na około półkilometrowym odcinku trasy pousypywali górki (jakby mało ich było). Wdrapywaliśmy się na te sztuczne wzniesienia a potem hyc…prosto w błocko i tak z pięć razy co pozwoliło konkretnie się upaćkać. Ale lecimy dalej, pokonując ostatni błotny rowek, a za nim strażak z sikawką. Myślę, super trochę nas opłucze zanim to cholerstwo na nas obeschnie utrudniając poruszanie się. On jednak miał inną koncepcję. Jego zadaniem nie było ułatwić, ale utrudnić, zaskoczyć, zszokować i udało się- nie spodziewałam się że dostanę strumieniem po głowie. Ech… przeżyłam i to. Cale szczęście Radek też.

 

Meta.

I kiedy już wydawało się że to końcówka, że już tylko w dół po zboczu i do stadionu i stamtąd tak jak zaczynaliśmy po prostej dotrzemy do mety, organizator zafundował nam powtórkę przeszkód, które były na początku, a potem wspinaczka na kolejny wał i po drewnianej kładce przez kolejny płot, tym razem betonowy a za nim już tak zupełnie na deser takie błotko, w którym kąpieli nie odmówiłoby sobie żadne, nawet najbardziej wyrafinowane dziczysko.

To był ten odcinek w którym traciło się buty, to tu pocięłam i posiniaczyłam piszczele. To tu „włączyła się” rywalizacja.

Wreszcie doczłapałam a właściwie razem doczłapaliśmy do mety, bo tak jak się umówiliśmy przekroczyliśmy ją razem. W czasie jaki przewidywaliśmy: 1.59.05 brutto (netto: Radek-1.57.19, ja- 1.57.20) zajmując odpowiednio miejsca 214 i 215 na 490 zawodników, którzy ukończyli wyścig. Radość z ukończonego biegu przezwyciężyła zmęczenie. Uścisk dłoni rywalki, z którą walczyłam na ostatnich metrach i gratulacje.

 

Na szyjach medale… Zasłużone!

 

 

To już naprawdę koniec?

 

W złotoryjskim zalewie opłukaliśmy się z grubsza z błotka. Na prysznic w schronisku nie starczyło już czasu, bo zdecydowaliśmy się wracać najwcześniejszym, a jednocześnie najdogodniejszym pociągiem. Po północy dotarliśmy do Siedlec.

 

PS: Jeszcze nigdy, po żadnym biegu nie bolały mnie tak ręce.

 

Złotoryjo, do zobaczenia za rok!

26916-BWW12-93-BG-000101-bww12_01_mpa_20120624_104800

26916-BWW12-93-BG-000101-bww12_01_mr_20120625_105327

26916-BWW12-93-BG-000101-bww12_01_mr_20120625_112240

26916-BWW12-93-BG-000101-bww12_01_mr_20120625_121535_1

26916-BWW12-93-BG-000101-bww12_01_mr_20120625_121536

100_5385 (Medium)

100_5385 (Medium)

100_5385 (Medium)

26916-BWW12-93-BG-000101-bww12_04_zkf_20120624_112245

26916-BWW12-93-BG-000101-bww12_04_zkf_20120624_121201

26916-BWW12-93-BG-000101-bww12_05_zkf_20120624_095554

100_5385 (Medium)

100_5385 (Medium)

100_5385 (Medium)

100_5385 (Medium)

26916-BWW12-93-BG-000101-bww12_08_zkf_20120624_123404

100_5385 (Medium)

26916-BWW12-93-BG-000101-bww12_50_zkf_20120623_193331

100_5385 (Medium)

100_5385 (Medium)

26917-BWW12-463-BG-000101-bww12_01_mr_20120625_112254

26917-BWW12-463-BG-000101-bww12_01_mr_20120625_121537_1

26917-BWW12-463-BG-000101-bww12_01_mr_20120625_121540

100_5385 (Medium)

26917-BWW12-463-BG-000101-bww12_02_zkf_20120624_104911

26917-BWW12-463-BG-000101-bww12_02_zkf_20120624_104912

26917-BWW12-463-BG-000101-bww12_04_zkf_20120624_123529

100_5385 (Medium)

100_5385 (Medium)

26917-BWW12-463-BG-000101-bww12_08_zkf_20120624_123403

100_5385 (Medium)

26917-BWW12-463-BG-000101-bww12_90_zkf_20120623_183905_1

100_5385 (Medium)

100_5385 (Medium)

100_5385 (Medium)

Wspierają nas:

 

nowakdom logosed foldruk Merkury elkom entertel real