Dwa lata temu wybrałam się na pierwszą edycję Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich (DFBG). No tak, bo przecież u nas na wsi to jeno jedna górecko z przewyższeniem 19 m. Ponieważ mało mi górek, to sobie wybrałam Bieg 7 Szczytów (B7S) -240km. Oczywiście, że wtedy nie byłam źle przygotowana –ja byłam w ogóle nieprzygotowana. To był fatalny pomysł, zupełna katastrofa. Do tego trasa źle oznaczona, błądzenie, kłopoty żołądkowo-jelitowe,….itd. Skończyłam w Pasterce.

Tym razem miało być inaczej, zupełnie inaczej. Przygotowania do Baikal Ice Marathon-u, podczas których uczciwie przeharowałam całą zimę, były mocnym fundamentem do dalszej pracy. W tym roku zero kontuzji, sporo wybiegań, aż trzy razy byłam w górach J Było dobrze. Kwestia żywienia i picia była przetestowana i przemyślana perfekcyjne –wszystko miało zagrać. No i….

Po krótce: wszystko przebiegało zgodnie z planem. Start z Lądka Zdroju dn.16.07.2015 g.18. Stoimy wszyscy na starcie  - zawodnicy z B7S i Super Traila (ST). Znamy się wszyscy mniej lub więcej. Żartów i opowiastek nie ma końca. Czekamy na sygnał. Puf –wystrzelił, ruszamy. Ciepły wieczór, potem równie ciepła gwieździsta noc, a od rana w piątek piękna pogoda. Niebo jak u Arabów. Pamiętam żeby pić, dużo pić.

fot A. Skolimowski

Na każdym punkcie (aż do A8) widzę Grzegorza B i Jarka O. –nigdy, na żadnej imprezie ultra nie mogłam ich dogonić. Sama siebie zaskoczyłam tym faktem, że ich widuję na punktach, a więc kolejne śmigam pełna optymizmu. Jest mi dobrze i czuję się świetnie. Z kolei mój mąż Adam został gdzieś z tyłu. Jestem pewna, że mnie dogoni więc ruszam dalej.

Po drodze do punktu A2 doganiam moich kompanów -Maćków. Poznałam ich na 130km (druga nocka) na ŁUT2014. Przygarnęli mnie i wtedy rozwiały się złe myśli o niedźwiedziach czyhających na mnie w krzakach. Powspominaliśmy trochę dawne dzieje. Szliśmy, podbiegaliśmy i gadaliśmy –było bardzo wesoło. Kolejne punkty są zaliczane. Nad ranem nasza grupka się rozrywa i każdy tuptał w samotności swoim tempem.

Piątkowy poranek zaczyna się cieplutko, a to dopiero 5 rano. Korzystając z faktu, że jeszcze nie ma upału staram się biec. Niestety czas ucieka nieubłagalnie, a temperatura rośnie i rośnie. Wchodzę do naszych sąsiadów Czechów. Unoszący się żar z asfaltu widać jak na dłoni i wydaje się, że można go kroić nożem. Cisza, pustka, a z lokalnego sklepiku wychodzą pojedyncze osoby z naszej „bajki” z zimniutkimi napojami w puszkach. Chłopaki namawiają mnie, żebym też skorzystała, ale dla mnie postój może okazać się złym pomysłem. Przejść na drugą stronę ulicy, odkleić i zdjąć plecak, wydłubać kasę, pochować to wszystko o nie, nie, nie… Ja chcę do lasu, do cienia. Wreszcie skręt w lewo, jest upragniony las. A teraz to już sama nie wiem czego chcę. Może jednak powrotu na asfalt, bo w lesie powietrze stoi, nie ma czym oddychać, można powiesić siekierkę. Jest i asfalt. I tak od punktu do punktu. Jak jestem na asfalcie, marzę o lesie. Jak jestem w lesie, to chcę na asfalt –naprawdę kobiecie trudno dogodzić J.

Najbardziej utkwiło mi w pamięci przejście z A7 (112km Jamrozowa Polana) na A8 (130km Kudowa Zdrój). Upalny dzień daje się we znaki wszystkim. Wilgotność powietrza prawie 100% (takie info mam od lekarza imprezy DFBG). Tempo spada. Jak się potem okazuje - prawie wszystkim. Powtarzam sobie, że zostały tylko jakieś 3-4 godziny tego skwaru i będzie wieczór, a potem noc a wraz z nią chłodek. Ruszam. Tuż przede mną Jarek, ale tym razem znika mi szybko z horyzontu.  Droga prowadzi przez rozpaloną łąkę, potem rozgrzany las, następnie kieruje przez środek miasteczka Duszniki. Znowu unoszący się żar nad asfaltem i kostką. Przejście przez park i deptak-ryneczek prawie mnie smaży. Ale jest miło. Na początku miasteczka, tuż przed wejściem do parku pan o lekko chwiejącym się kroku, z siatką butelek po piwie rzecze w spowolnionym tempie : „..OOOOoooooOOOOooooo paniusiuuuuuu, spóźniła się paniusia, wszyscy już dawno pobiegli tędy oooo…” -wskazując ręką w kierunku parku, potem lekko obok parku. Po drugiej stronie Dusznik jeszcze jeden pan o chwiejnym kroku, tym razem z butelką wina w dłoni mówi dokładnie to samo hihihi i dodaje : „…ale proszę się nie poddawać i gonić bandę!”. Potem wchodzimy w las, dalej - przez łąki. Doganiam Jarka, a nawet go mijam. I jest. Ostatnie podejście przed Kudową. Jest krótkie, ale dosyć strome. Czuję się bardzo dobrze – przynajmniej tak mi się wydaje. Mija mniej więcej połowa podejścia. Jarek wyprzedza mnie, a ja zawieszam wzrok na jego piętach i wlokę się za nim. Nie dopuszczam myśli, że słabnę i tracę niemalże przytomność. I wtedy to właśnie Jarek Oleksy (nr 1078) zauważa, że coś jest nie tak ze mną. Cofa się, łapie mnie mocno pod rękę i KAŻĘ usiąść. Co się stało? Zasłabłam, fioletowe usta, niedotlenienie…łapię powietrze jak ryba wyciągnięta z wody. Jarek mnie uratował przed stoczeniem się z tej maleńkiej, ale stromej górki. Gdyby nie on twarz obdarłabym sobie tak, że własny, osobisty mąż i dzieci nie poznałby mnie. Boje się, że i pies nie wpuścił by mnie do domu.

Jarek podaje mi moje leki i razem ruszamy do punktu A8 Kudowy Zdrój – WIELKIE DZIĘKUJĘ Jarku!!! Przebycie tego odcinka zajmuje mi 4h8min. Wiem, że nie jest dobrze i mam świadomość, iż nie mogę ryzykować swojego zdrowia kontynuując dalszą zabawę. Mam parę ważniejszych spraw w życiu niż zabawa w ultra. Rezygnuję. W Kudowie odpoczywam. Kopię w tyłek na „szczęście” przesympatyczną Małgosię poznaną na trasie, życząc jej powodzenia. Do punktu dociera i mój osobisty małżonek, który namawia mnie na dalszą wędrówkę już pod jego opieką. I jak to kobieta: zmieniam zdanie. Idę dalej.

No, ale nie mam kijów (a przydałyby się teraz). Upatrzyłam sobie na punkcie w Kudowie jednego chłopaka. Widzę, że jest szczęśliwy –ukończył właśnie Super Traila, kije nie są mu już potrzebne. Podchodzę i pytam czy może mi wypożyczyć swoje patyki. Mina bezcenna – po kilku sekundach zastanowienia zgadza się yuhuuu. Może jednak się uda. Marku –dziękuję za zaufanie i te Twoje super kijaszki. Ruszam.

Jednak po drodze znowu te fioletowe usta i słabość. Dostaję jakichś dziwnych skurczy w obu dłoniach. Palce wykręca mi tak, że nie jestem w stanie utrzymać kijów. Po prostu moje dłonie się mnie nie słuchają. One nie są moje! Adaś masuje je na przemian raz jedną raz drugą, ale palce wykrzywiają się nadal. Nie jestem w stanie nad nimi zapanować – totalny bezwład. Odpuszczam i siadam przy leśnej ścieżce. Pozostaje mi tylko cieszyć się, że mogę kibicować zawodnikom z KBL.  To mi daje wiele radości. Po przebiegnięciu zawodników KBL, już emeryckim spacerkiem dochodzimy wyznaczoną trasą do Pasterki (punkt A9-145km)

Na miejscu dowiadujemy się, że na polance ok. 2,5 km przed punktem Doris zwiozła karetka pogotowia. Dorota zasłabła. Z tego miejsca zwieziono jeszcze dwóch chłopaków – też zasłabnięcia. W Pasterce kilku chłopaków czuje się nie najlepiej i też rezygnują z dalszej przygody. Kurczę, wystraszyłam się na dobre – potwierdzam w głowie swoją rezygnację. I to była dobra decyzja.  Zaplanowałam wszystko, tak mi się wydawało. Nie wzięłam pod uwagę tylko jednego – temperatury w połączeniu z wilgotnością powietrza, jaka miała miejsce dnia 17 lipca 2015.

fot A.Skolimowski

I tak mogłabym jeszcze gadać i gadać. Jak to jest miło chociaż postać na starcie z Agatą Matejczuk, czy  biec na trasie B7S choć przez chwilkę z Doris, albo jak nawet nie zdążyłam zagadać na zbiegu ze Śnieżnika postaci w błękitnych spodenkach, która śmignęła jak strzała (to była Iga 2 m-ce B7S)

Przed tymi, którzy zwyciężyli i tymi, którzy ukończyli uczciwie B7S rozwijam czerwony dywan i biję pokłony –pełen szacun!!! Jestem malutka jak stopa mrówki, cienka jak skórka na kaszance J. Ja po raz drugi zostałam „pasterką”. Taką prawdziwą z krwi i kości. Jeszcze nigdy nie byłam tak pewna swojej decyzji o zejściu z trasy jak po tej imprezie. I choć po raz drugi tutaj, pozostał nieukończony pełen dystans to satysfakcja ogromna. A w schronisku  na Pasterce chyba jakiś abonament wykupię J.

Mój drugi udział w DFBG – bardzo się różnił od tego z 2013r. Kto chce się świetnie bawić, zmęczyć się do nieprzytomności, zobaczyć perfekcyjnie oznakowane trasy biegów, poznać fantastycznych ludzi, zobaczyć najlepszą obsługę wolontariuszy, gotowych pomagać z uśmiechem na twarzy zawodnikom, kibiców coraz śmielszych w kibicowaniu, chcesz naładować się endorfinami… -to musi przyjechać do Lądka na czwartą edycję DFBG 2016. Dziękuję organizatorom za wspaniałą imprezę, za żarcie na trasie B7S! Kucharze i kelnerzy spisali się na gwiazdkę Michelina. Opieka medyczna i GOPRowców –niezastąpiona.

 

Pozdrawiam
Kaśka –„pasterka”

Wyniki oraz trasę biegu 7 szczytów znajdziecie na stronie DFBG;

http://dfbg.pl/

http://dfbg.pl/wyniki/

http://dfbg.pl/mapy/dfbg2015.html

    W miniony weekend odbyła się III edycja Biegów Górskich w Szczawnicy. W czasie zawodów uczestnicy rywalizowali na jednej z wybranych tras: Hardy Rolling – 6 km, Chyża Durbaszka – 20,2 km, Wielka Prehyba – 43,3 km oraz Niepokorny Mnich – 96,5 km. W sumie na starcie stanęło ponad tysiąc biegaczy i biegaczek, a wśród nich i miłośnicy biegania górskiego z amatorskiego stowarzyszenia sportowego Yulo Run Team Siedlce.


    W sobotę o godzinie 3.00 swój bieg rozpoczęli ultra maratończycy, którzy chcieli poskromić Niepokornego Mnicha (96,5km) z przewyższeniami 4100m. Trasa wiodła mniej uczęszczanymi szlakami pogranicza polsko-słowackiego w okolicach Szczawnicy (Dzwonkówka, schronisko na Przechybie,  Rytro,  Niemcowa, przez Eliaszówkę do Przełęczy Gromadzkiej, później w stronę Małych Pienin, przed Wysoką na Słowację do miejscowości Vysne Ruzbachy, z Vysnych trasa prowadziła na Veterny Vrch i do miejscowości Velky Lipnik, a dalej  do Czerwonego Klasztoru i wzdłuż Dunajca do mety w  Szczawnicy).     Trudność trasy wynikała oczywiście z jej dystansu i przewyższeń, ale też warunków na niej panujących, ponieważ nie brakowało śniegu, błota i gliny. Z pośród 243 śmiałków, którzy podjęli jednak wyzwanie, najszybciej bieg ukończył jeden z najlepszych w Polsce i na świecie „ultrasów” Piotr Hercog (Salomon Suunto Team) z czasem 10:16:23. Bardzo dobrze zaprezentował się w tym biegu Marcin Olek z Yulo Run Team Siedlce zajmując 6. miejsce open (12:02:53). Ostatecznie zawody ukończyło tylko 148 osób.

    Większość siedleckich biegaczy wystartowała maratonie górskim Wielka Prehyba.
Wzbudzał on w tym roku dodatkowe emocje, ponieważ miał rangę Mistrzostw Polski w Długodystansowym Biegu Górskim. Dystans 43,3 km z przewyższeniami 1925m jako pierwszy pokonał broniący mistrzowskiego tytułu Marcin Świerc (Salomon Suunto Team) w czasie 3:30:08. Siedleccy biegacze zajęli zaś następujące miejsca open: 111. Jóźwiak Krzysztof  (5:38:26), 192. Jóźwiak Barbara (6:05:23) – zajmując jednocześnie 18 miejsce wśród kobiet w MP, 227. Korzeniowski Michał (6:21:27) i 404. debiutująca w górskim bieganiu Agata Marciniuk (8:55:21). Należy odnotować, iż wśród pań triumfowała Anna Celińska – wielokrotna medalistka MP w biegach górskich i w Skyrunning, brązowa medalistka MŚ w długodystansowym biegu górskim w 2013 roku.



    Zawodnicy, a raczej zawodniczka Yulo Run Team Siedlce była również na trasie wymagającej Hyżej Durbaszki (20,2km). Sylwia Korzeniowska, bo o niej mowa, bieg przez Rezerwat przyrody Biała Woda, Durbaszkę i Szafranówkę ukończyła na miejscu 149 open z czasem 3:07:13.

    Wszystkie Biegi w Szczawnicy 2015 ukończyło łącznie 830 osób.

    Na koniec warto wspomnieć, iż Biegi Górskie w Szczawnicy współpracują i wspierają także finansowo fundację Rak'n'Roll - Wygraj Życie, której celem jest propagowanie aktywności fizycznej, podróżowania i pokonywania własnych ograniczeń, jako motywacji do walki z rakiem, czy też powrotu do normalnego życia po chorobie nowotworowej. W biegu Hardy Rolling bierze udział Hardy Team, składający się z osób, które pokonały już raka, a które teraz mierzą się z kolejnym wyzwaniem. Nie chodzi o to, żeby wygrywać, chodzi o to, żeby uparcie dążyć do celu. Udowodnić sobie, że i ja potrafię, i ja mogę, i ja jestem w stanie.

Rekordowy maraton w Rzymie biegaczy siedleckiego Yulo Run Team

 

            Veni, vidi, vici (z języka łacińskiego - „przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem”) wg Plutarcha i Swetoniusza słowa, którymi Juliusz Cezar przekazał senatowi wiadomość o swoim błyskawicznym zwycięstwie nad Farnakesem II, władcą Pontu (47 p.n.e.), każdy  z dziewięcioosobowej ekipy siedleckiego stowarzyszenia sportowego Yulo Run Team mógł dumnie wypowiedzieć po ukończeniu 21. Maratona di Roma.

            Maraton w Rzymie jest zaliczany do elitarnego grona najwyżej ocenianych biegów na świecie i stanowi ważną pozycję międzynarodowych kalendarzy: IAAF (International Association of Athletics Federations), AIMS (Association of International Marathons and Road Races), FIDAL (Italian Athletics Federation) i IPC (International Paralympic Committee). Tegoroczna edycja Maratonu uzyskała również prestiżowy status IAAF ROAD RACE GOLD LABEL.

 

            W  Wiecznym Mieście w deszczowy niedzielny poranek 22 marca na starcie na ulicy Via dei Fori Imperiali pojawiło się ponad 15 tysięcy śmiałków, pragnących zmierzyć się z  królewskim dystansem. Znaczna część uczestników maratonu przyjechała również po to, aby  zobaczyć jak najwięcej pięknych zabytków, odbyć pielgrzymkę do grobów świętych Apostołów Piotra i Pawła czy św. Jana Pawła II.  Zapewne dlatego trasa biegu wiodła obok Koloseum i Forum Romanum, w kierunku Piazza Venezia, mijając Ołtarz Ojczyzny, Piazza San Marco i Piazza Aracoeli. Później okolice Circo Massimo  - najstarszego i największego cyrku starożytnego Rzymu, monumentalnego grobowca - Piramidy Cestiusza i okolicach Bazyliki św. Pawła za Murami. Dalej wzdłuż Tybru, mijając kolejne mosty, wyspę Tiberinę, synagogę i Teatro di Marcello, kierując się do Watykanu.  Tu najpierw zamek Castel S. Angelo, a później ulicą Via della Conciliazione na otwartą przestrzeń Placu Św. Piotra przed Bazyliką Św. Piotra. Zawodnicy biegli przez Piazza del Risorgimento, Piazza Mazzini, Piazza Monte Grappa i znów wzdłuż Tybru, przekraczając go mostem Ponte Aosta. Następnie minęli Ara Pacis, Musoleo di Augusto i kierowali się w stronę Piazza Navona, gdzie tłumy kibiców i turystów wspierały niesamowicie entuzjastycznie podjęty trud tylu sportowców. Dalej ulicą Via del Corso do Piazza del Popolo i Via del Babuino przez Piazza di Spagna, obok tzw. Schodów Hiszpańskich, przez Palazzo del Quirinale, by pobiec w końcu z radością w stronę mety usytuowanej w pobliżu startu.

 

 

            Na trasie 21. Maratona di Roma wiele do powiedzenia miała pogoda. Deszcz i wiatr były chwilami tak dokuczliwe, że nawet papież Franciszek podczas niedzielnej modlitwy Anioł Pański zwrócił się bezpośrednio do maratończyków gratulując im „odwagi zmierzenia się z nieprzyjemną aurą”. W konsekwencji na mecie pojawiło się 11.486 osób, a wśród nich wszyscy Siedlczanie!

            Mocna grupa zgromadzonej na starcie elity, złożona głównie z przedstawicieli krajów afrykańskich, narzuciła wysokie tempo od samego początku wyścigu, ale nawet oni bardziej walczyli z pogodą, niż z czasem. Bieg stał się taktyczny i jego rozstrzygnięcie miałomiejsce dopiero w końcówce. Ostatecznie zwyciężył Etiopczyk Abebe Negawo Degefa z czasem 2:12:23, zaś jako pierwsza wśród kobiet linię mety pokonała również Etiopka Meseret Kitata Tolwak (2:30:25).

            W grupie bardzo licznie reprezentowanych Polaków najwyżej sklasyfikowany został Andrzej Mazur, który z czasem 2:47:37 zajął 61 miejsce. Tuż za nim pojawił się pierwszy z Siedlczanin – Juliusz Ziółkowski, a później kolejni zawodnicy Yulo Run Team Siedlce - każdy z nich pobijając swój dotychczasowy rekord życiowy w biegu maratońskim!

 

            Na trudnej więc trasie i w niesprzyjającej aurze zawodnicy reprezentujący miasto Siedlce i stowarzyszenie sportowe Yulo Run Team osiągnęli w 21. Maratona di Roma bardzo dobrenastępujące wyniki:

 

Miejsce open

Imię i nazwisko

Czas brutto

Czas netto

99.

Juliusz ZIÓŁKOWSKI

2:51:05

(2:50:55)

146.

Marcin OLEK

2:55:33

(2:55:05)

648.

Mariusz GRUDA

3:13:40

(3:13:14)

1173.

Krzysztof JÓŹWIAK

3:23:52

(3:23:05)

1181.

Karol ROZCZYPAŁA

3:23:58

(3:22:48)

1892.

Zdzisław SAWICKI

3:31:37

(3:27:21)

3193.

Piotr TYMOSIEWICZ

3:45:06

(3:38:16)

4186.

Barbara JÓŹWIAK

3:53:37

(3:46:48)

10200.

Andrzej WOLSKI

5:03:40

(4:54:35)

 

 

 

            Na uwagę zasługuje też wyczyn 75-letniej Niemki Sigrid Eichner. Rzymski maraton był jej 1.887 biegiem, który ukończyła w życiu! Warto też wspomnieć, że rzymski taksówkarz Giorgio Calcaterra zajął w klasyfikacji generalnej wysokie, 9. miejsce – z czasem 2:34:26, a po przekroczeniu linii mety pobiegł tego dnia maraton jeszcze raz jako „Hołd dla tych, którzy nie biegną po zwycięstwo”…

xMO

 

Wspierają nas:

 

nowakdom logosed foldruk Merkury elkom entertel real